TCRNo7 / 1. Dziki Wschód. (PL)

Planując trasę TCRNo7, to właśnie Bułgaria i słynna droga krajowa nr 6 ściągała mój sen z powiek. Bardzo dużo czasu poświęciłem aby znaleźć opcję, która ominie tą najdłuższą dla tego kraju drogę krajową. Niby coś tam znalazłem, ale wszystko wiązało się z dodatkowymi kilometrami i przewyższeniami. Ostatecznie postanowiłem, iż przejadę Bułgarię właśnie tą krajówką, ale do końca nie byłem pewien co mnie czeka i czy nie będzie to powtórka z TCRNo5 w Rumunii, gdzie drogi krajowe okazały się jednymi z najniebezpieczniejszych w całej Europie.

Hultaj na lotnisku, gotowy do sprawdzenia tej nieznanej dla mnie części Europy.

27.07.2019

W Burgas znalazłem się na dzień przed startem i stało się tak tylko dzięki temu, że siódma edycja The Transcontinental Race ruszała o 6 rano. Standardowo, jeszcze w strefie bezcłowej spotkałem innych zawodników. Jeden z nich już wtedy zrezygnował z wyścigu i przejął po mnie pudło rowerowe z którym wrócił do domu do UK. To było smutne i wesołe spotkanie.

Nie pamiętam jego imienia, ale numer czapki to chyba 74. Nie dane mu było wystartować.

Osobiście, brakowało mi startu o 22:00, zawsze czułem iż jest to coś nadzwyczajnego i daje więcej niewiadomych już na samym początku wyścigu. Mimo wszystko tegoroczny start był bardzo emocjonalny, a godzina 6:00 rano dawała nadzieję na duży dystans i mocną pierwszą dobę, za czym przemawiała również moja obawa przed Bułgarią i jej kierowcami. Serbia, którą bardzo dobrze wspominam z przed dwóch lat to zaledwie 700 km od startu.

Początek był bardzo szybki i dynamiczny. Jadąc jeszcze peletonem w eskorcie policji, prędkość nie spadała poniżej 32 km/h. Gdy tylko odbiliśmy z głównej drogi na pierwszy odcinek obowiązkowy, czołówka przyspieszyła jeszcze bardziej, a ja starałem się nie stracić jej z zasięgu mojego wzroku. Przez kilkanaście kilometrów nie miałem z tym problemów. Dodatkowo zaczęły się odcinki gravelowe, niektóre bardzo wymagające, ze względu na złą i trudną nawierzchnie. Tym bardziej czułem, że nie odpuszczam, mijając kolejno pierwszych pechowców, których dętki nie wytrzymały ostrych kamieni czy dziur w ziemi i asfalcie. Ten pierwszy „OS” był świetny, wymagający, bardzo różnorodny i niezwykle szybki, jak na wyścig na 4000 km. Już w tym momencie, byłem totalnie pewien, że nie pomyliłem się wybierając Hultaj’a. Czułem swobodę, moc, wytrzymałość i co najważniejsze niezawodność.

Hultaj, ja i bułgarski gravel.
Zdjęcie: James Robertson

Niestety jednak, po pierwszych trzydziestu kilometrach złapał mnie mocny skurcz lewej nogi. Stres przed wyścigowy zrobił swoje i wziął górę nad moim ciałem. Aby kontynuować w miarę sensowne poruszanie się do przodu, musiałem zwolnić z tempa, zwłaszcza na podjazdach. W ten sposób czołówka już pierwszego dnia oddaliła się ode mnie na dobre kilka godzin jazdy, bo skurcze nie ustawały do wieczora. Pomimo to, pierwszy punkt kontrolny, Buzludzha, przyszedł dość łatwo. Na szczyt wspinałem się wprawdzie powoli, ale stabilnie i równomiernie, totalnie zapominając o tym, że to aż 1441 m.n.p.m.

Ten niesamowity monument na szczycie widać było z bardzo daleka. To zdjęcie zrobiłem na ostatnim kilometrze wspinaczki, podczas półtorej minutowej przerwy, którą obiecałem moim przykurczonym mięśniom jeszcze na dole.

Już będąc na pierwszym punkcie kontrolnym wiedziałem, że pokochałem Bułgarię. Wszystkie moje obawy okazały się śmieszne i niesprawiedliwe. Droga numer 6 okazała się bezproblemowa, a kierowcy bardzo dobrzy. Szybko zaprogramowałem swój umysł na kolejny cel, monument „The Arch of Freedom”, na przełęczy Beklemeto Pass, a wraz z nadejściem nocy odkryłem kolejną cudowną zaletę Bułgarii, maszyny z ciepłymi napojami w każdej mijanej wiosce. W nocy zacząłem odnajdywać swój rytm.

28.07.2019

Na ostatniej przełęczy przed Sofią, około 3 rano, położyłem się przy drodze na godzinkę aby dać odpocząć swoim przykurczonym mięśniom. Nie byłem, bardzo śpiący, ale byłem świadomy, że ten pierwszy dzień był wyjątkowo ciężki i moje ciało zasługuje na odrobinę odpoczynku. 450 km i około 6000 m w górę to wyjątkowo dużo jak na pierwszy dzień tak długiego wyścigu. Dodatkowo zabieg ten był bardzo pomocny w ułożeniu mojego zegara biologicznego. O trzeciej rano było ciemno, a gdy wstałem tylko godzinę później, już się przejaśniało. Bądź co bądź, zadziałało. Na pierwszym punkcie kontrolnym byłem sporo za czołówką, a wyjeżdżając z Sofii goniłem już pierwszą piątkę.

Im bardziej na południe tym większe upały, przez co byłęm w stanie jeść wyłącznie płynne produkty. Dlatego właśnie cały drugi dzień chodził za mną dobry bułgarski rosół. W Sofii byłem zbyt wcześnie na ciepłe danie główne, dlatego ciągnąłem do granicy z Serbią szukając tego jednego upragnionego miejsca w którym dostanę to co sobie wymarzyłem. Niespodziewanie, znalazłem małą restaurację w ostatnich Bułgarskich górach i szybko doceniłem dobrą dietę, jako coś, co daje najlepsze efekty. Wiedziałem, że takie jedzenie będzie na wyciągnięcie ręki tylko w tej części Europy. Na zachodzie zostaną mi tylko stacje paliw, pizza, spaghetti i duże fast food’y, dlatego postanowiłem korzystać z tej wschodniej kuchni póki mogłem. Granica z Serbią przyszła mi już dość lekko. Pomijam oczywiście 38 stopniowy upał ale to było coś na co nie mogłem poradzić z byt wiele. Jedyne co mi pozostało to napierać do przodu, pić dużo i często, oblewać się woda kiedy tylko się da i starać się minimalizować moje przystanki do zera. Nie jest to proste w taki upał ale strategia „grab and ride” wydawała się sprawdzać.

Pierwszy szczyt na obowiązkowym 60 km odcinku gravelowym w Serbii.

Odcinek obowiązkowy przed drugim punktem kontrolnym nie był daleko od granicy. Z odpowiednim zapasem wody rozpocząłem pierwszą trzydziesta-kilometrową gravelową wspinaczkę. Droga byłą znośna i szczerze cały ten odcinek sprawiał mi niezłą frajdę. Cieszyłam się jak dziecko na każdy ominięty kamulec lub zwinnie opanowany zakręt na zjeździe. Bawiłem się każdą chwilą i chłonąłem każdy moment wiedząc, iż nie codziennie mam możliwość kręcenia w takim cudownym miejscu. Na pierwszej górce byłem trochę zawiedziony poziomem trudności, ale nie wiedziałem wtedy jeszcze co czeka mnie na drugim, sześcio-kilometrowym podjeździe tego odcinka na sam szczyt góry Besna Kobila (1,923 m. n.p.m.). Początkowo, gravel zmienił się w asfalt, aby po 150 metrach ponownie powrócić, w postaci bitej drogi zasypanej ostrymi kamieniami. Im wyżej tym kamieni było więcej, aż w końcu jazda czy nawet wypychanie roweru do góry nie było w ogóle możliwe. Skończyłem jak uczestnik słynnego 3 Peaks Cyclo-Cross, niosąc swój rower na plecach przez ostatnie dwa kilometry, po 25% stromiznach. Pogoda w przeciągu kilku minut zmieniła się z upalnej na burzową i niesamowicie wietrzną. Wnosząc rower nie raz zostałem po prostu zdmuchnięty z drogi. Dodatkowo burza i pioruny uderzające w sąsiednie górki nie dodawały otuchy, ale ponieważ byłem już tak wysoko, a wiatr wydawał się wiać dokładnie w tę stronę po której waliło piorunami, nie było mowy o postoju, ucieczce czy czymkolwiek co było by pewnie bardzo racjonalnym zachowaniem. Zacisnąłem zęby i wtargałem się na górę, na której nie było nic, prócz wysokiego nadajnika. Idealna sytuacja, burza z piorunami, stalowym rower z migającymi nadajnikami GPS, nawigacją, telefonami etc. Przynajmniej nie pada deszcz pomyślałem i puściłem się na dół, mając nadzieję, że opony które wybrałem nie zawiodą. Nie był to łatwy ani szybki zjazd, ale byłem w lekkim szoku gdy dostałem się z powrotem na asfalt, przede wszystkim dlatego, że opony to wytrzymały. Zadowolony ruszyłem w ten 35 kilometrowy asfaltowy zjazd, ale szybko okazało się, że nie będzie łatwo. Wpadłem w sam środek burzy i bardzo mocnej ulewy, która po chwili zmieniła się w gradobicie. Byłem za wysoko, zrobiło się bardzo zimno a ja nie miałem się gdzie schować, dlatego jedyne co mogłem zrobić to zjechać na dół, gdzie było równie mokro ale przynajmniej ciepło. Był to jeden z najtrudniejszych psychicznie zjazdów w mojej rowerowej karierze i bardzo cieszyłem się gdy byłem już na dole. Właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że zgubiłem jeden z moich telefonów. Musiał wypaść z mojej torby, gdy zjeżdżałem po kamieniach i nie było dla mnie żadnej opcji, że wrócę tam, by go szukać. Miałem awaryjny, więc powiedziałem sobie „w porządku” i ruszyłem dalej.

Na drugi punkt kontrolny, na którym było bardzo tłoczno bo odbywało się tam duże serbskie wesele, przyjechałem jako ósmy zawodnik. Byłem trochę przemarznięty ale ostatecznie bardzo zadowolony i gotowy do dalszej jazdy. Nagle pojawił się przede mną Björn. Totalnie nie spodziewałem się go tutaj, na co on opowiada mi o swoich problemach i informuje, że rezygnuje z dalszej jazdy. Trochę mnie ta wiadomość przygniotła, nie wiem dlaczego ale nie mogłem tak po prostu pojechać dalej. Mocno mu dopingowałem i było mi po prostu przykro z tego powodu. Na punkcie był również Chris Thomas (nr 18) z którym wiele razy mijałem się na trasie pierwszego dnia. Spędziliśmy razem prawie godzinę rozmawiając o wielu ciekawych rzeczach, o tym dlaczego to robimy i jak bardzo wpływa to na nasze życie. To była fantastyczna, nieplanowana odskocznia od wyścigu.

Björn został na trzecim punkcie kontrolnym , Chris poszedł spać, a ja pojechałem na północ, szukać mojego miejsca do spania.

Aby jednak mieć czyste sumienie, zamówiłem duże ciepłe danie, dwie cole i kawę. Pech chciał, że po niespełna godzinie dalej nie miałem nic na stole, a kelner wykręcał się tym, że jest wesele i duży ruch i że muszę jeszcze czekać pół godziny. Nie zastanawiałem się długo i ruszyłem dalej o pustym żołądku. Była 23:00 a ja wiedziałem, że za około 25 km czeka na mnie miejsce w hotelu, Villa Grazzia w miejscowości Vladičin Han. Wprawdzie nie miałem zrobionej rezerwacji, ale spałem w tym hotelu dokładnie dwa lata wcześnie podczas TCRNo5, kiedy to moje kolano odmówiło posłuszeństwa i po prostu wierzyłem, że to miejsce musi tam na mnie czekać, tak dla zachowania porządku i równowagi w kosmosie.

Chwilę przed północą byłem już w swoim pokoju, z rowerem, czterema dużymi bułami z serem, warzywami i szynką, gotowy na gorący prysznic i trzy godziny dobrego snu.

Ciąg dalszy nastąpi…

Zapis mojego przejazdu na STRAVA (dane z GARMIN etrex 30x)

https://www.strava.com/activities/2614767145

https://www.strava.com/activities/2614767152

https://www.strava.com/activities/2614767127

https://www.strava.com/activities/2614767133

https://www.strava.com/activities/2614767201

https://www.strava.com/activities/2614767578

Dodaj komentarz