TCRNo7 / 2. A jednak wyłącznie Serbia (PL)

29.07.2019

Godzina czwarta rano i wróciłem na rower po dobrych trzech godzinach snu w Villa Grazzia we Vladicin Han. Czułem się wypoczęty i gotowy na kolejny wielki dzień. Gorący prysznic i wygodne łóżko spełniły swoje zadanie. Na dodatek byłem bardzo podekscytowany trasą, którą miałęm właśnie obrać, ponieważ jechałem jej odcinek dwa lata temu na TCRNo5, tylko w przeciwnym kierunku. Wszystkie wspomnienia natychmiast powróciły i były tak wyraźne jak nigdy wcześniej. Jadąc wzdłuż nowej autostrady A1 widziałem samego siebie pchającego swój rower przez 5 km po piachu placu budowy tej autostrady właśnie, która dwa lata temu nie była jeszcze ukończona. W Doljevac, widziałem samego siebie w szpitalu przyjmującego Diclofenac i Paracetamol w zastrzyku, aby znieczulić niewyobrażalny ból kolana jaki dokuczał mi na ostatnim etapie TCRNo5.

Zdjęcie z TCRNo5
Pamiętam jak dziś, gdy dostałem ten zastrzyk dwa lata temu, a Pani Doktor powiedziała: „Masz 12 godzin zanim znowu zacznie boleć”.

Podobnie również w tym roku jak i dwa lata temu, kombinowałem jak tu objechać drogę ekspresową z Predejane do Grdelicy. Ale ten jak i wszystkie problemy z przed dwóch lat, uświadomiły mi jak dobrze mi idzie w tym roku i jak o wiele lepiej jestem przygotowany do całego przedsięwzięcia. Wziąłem świetną drogę szutrową prowadzącą aż do Grdelicy i jechałem tak w amoku wspomnień i uniesień.

Dopiero w Nisz ponownie wjechałem na nieodkryte wcześniej drogi, które zgodnie z przewidywaniami były stosunkowo płaskie. To był długi dzień w siodełku, którego ponad połowę spędziłem na lemondce, robiąc praktycznie wszystko co się da na rowerze. Wiedziałem, że aby nadrobić stracone godziny pierwszego dnia, muszę jeszcze bardziej minimalizować czas jaki poświęcam na przystanki, dlatego nie zatrzymywałem się wiele, a jeśli już to tylko aby uzupełnić bidony lub zapas jedzenia, który skrzętnie gromadziłem w mojej sakwie w trójkącie.

Jazda non stop w moim przypadku ma to do siebie, iż wydaje się, że myślę o milionach spraw, planuje ważne sprawy życiowe etc. Ostatecznie jednak mój umysł jest czysty i wypoczęty, dokładnie tak jak by nie myślał o niczym innym, prócz pedałowania.

Na drogach było cicho i spokojnie, a ja byłem bardzo zadowolony z wyboru swojej trasy, wzdłuż autostrady A1.  Mimo wszystko im bliżej Belgradu, tym ruch samochodowy się zwiększał. Był on jednak wyjątkowo znośny. Po raz kolejny Serbscy kierowcy nie zawiedli, nawet gdy w typowo kurierskim stylu pokonywałem kolejno wszystkie Serbskie miasteczka, . Omijałem wszelkie możliwe obwodnice i pakowałem się w same serca miast. Jazda w korku, między samochodami, szybciej niż każdy inny środek transportu, sprawiała mi ogromną frajdę i była bardzo pobudzająca. Kilkadziesiąt kilometrów przed Belgradem zaczął padać deszcz i znów zrobiło się burzowo. Mijając niedużą restaurację w niedużej wiosce postawiłem na kolejny rosół, tym razem Serbski, który był równie dobry jak poprzedni i ruszyłem dalej na Belgrad pomimo dość mocnego deszczu. dość mocno zakorkowane Na drogach było cicho i spokojnie, a ja byłem bardzo zadowolony z wyboru swojej trasy, wzdłuż autostrady A1.  Mimo wszystko im bliżej Belgradu, tym ruch samochodowy się zwiększał. Był on jednak wyjątkowo znośny. Po raz kolejny Serbscy kierowcy nie zawiedli, nawet gdy w typowo kurierskim stylu pokonywałem kolejno wszystkie Serbskie miasteczka, niektóre dość mocno zakorkowane. Jazda w korku, między samochodami, szybciej niż każdy inny środek transportu, sprawiała mi ogromną frajdę i była bardzo pobudzająca. Kilkadziesiąt kilometrów przed Belgradem zaczął padać deszcz i znów zrobiło się burzowo. Mijając niedużą restaurację na obrzeżach Krnjevo, postawiłem na kolejny rosół, tym razem Serbski, który był równie dobry jak poprzedni po czym ruszyłem dalej na Belgrad pomimo dość mocnego deszczu.

To jest już norma, że zawsze zamawiam wszystko podwójnie.

Stolica Serbii była niesamowita. Miasto poprzedzały trzy strome podjazdy z których każdy kolejny był odrobinę dłuższy i trudniejszy. Nagrodą jednak był długi, delikatny zjazd przez samo serce miasta, szerokimi czteropasmowymi ulicami, które o przed wieczornej porze były wyjątkowo ruchliwe. Czułem się przez moment jak w pracy, w dużym mieście. Mijając Park prijateljstva postanowiłem zatrzymać się na sen na godzinkę lub dwie. Nie wyobrażałem sobie lepszego miejsca, po całym dniu jazdy praktycznie bez przerwy. Piękna, równiutko wykoszona miękka trawa kusiła swoją świeżą zielenią, a idealna temperatura zapowiadały komfort porównywalny do każdego hotelu. Ten sen miał mnie dowieźć aż do Austrii, dlatego nie zastanawiając się długo, zjechałem na sam środek parku i wyciągnąłem bivi, lecz jedyne co udało mi się zrobić to do bivi wejść. O żadnym spaniu nie było już mowy. W momencie, wszędzie dookoła pojawiły się setki komarów, które jeśli nie udało im się dostać do bivi, gryzły mnie przez jego materiał. Atakowały jak szalone. Nigdy jeszcze nie spotkałem się z takim natarciem. Byłem zrozpaczony. Przez kilka minut próbowałem jakoś tak się ułożyć aby nie mogły dostać się do mojego ciała, ale wszelkie próby okazały się próżne. Najszybciej jak tylko mogłem spakowałem wszystko z powrotem do sakw i totalnie pogryziony ruszyłem w dalszą drogę, przez chwilę jeszcze otrzepując się od tych bezwzględnych bestii. Na wyjeździe z Belgradu zatrzymałem się na dużej stacji paliw, mając nadzieję, że dostanę tam coś na komary i będę mógł spróbować znaleźć jaki dobry bivi spot. Pracownik stacji zaśmiał się tylko ze mnie, mówiąc że oni nic takiego nie mają i że najlepiej to nie reagować i pogodzić się z tym, że komary gryzą. Ponoć to bardzo pomaga. Niezły żart pomyślałem, wziąłem kawę i kilka kanapek na drogę i zapytałem tylko jak daleko do Chorwacji.

Wraz z nastaniem nocy, krajobraz zmienił się zupełnie. Zapach kukurydzy rozlegał się dokoła, a drogi znów stały się proste, zupełnie płaskie i co najważniejsze, puste. 

30.07.2019

Około północy dojechałem do Rumy, gdzie jeszcze na wjeździe przywitała mnie duża reklama hotelu Villa HIT. To było to. Nie byłem wprawdzie aż tak bardzo zmęczony, ale doceniając mój ostatni nocleg i jego bardzo pozytywne efekty regeneracyjne, postanowiłem, iż zrobię tutaj dokładnie to samo. Przed wejściem do hotelu zorientowałem się, że nie mam mojego rezerwowego telefonu, a co gorsza, nie miałem kompletnego pojęcia gdzie go mogłem zapodziać. Podejrzenie padło na stację paliw w Belgradzie, ale nie miałem aż takiej pewności aby zaryzykować powrót 45 km. Nie pamiętałem kiedy ostatnio używałem telefonu. Robiłem jakieś zdjęcie w Belgradzie, to na pewno ale co potem?

Trochę mnie ta sytuacja przybiła, głównie dlatego, iż straciłem szansę kontaktu z moją Madzią (moja żona), do której starałem pisać SMS od czasu do czasu w stylu, „wszystko ok”, albo „czuję się świetnie”, „tutaj śpię” etc. Wiedza, że moja najbliższa rodzina nie martwi się o mnie, dawała mi to swobodę działania. Mimo wszystko, ten problem nie opanował mojego umysłu na tyle abym się załamał lub zatrzymał. Pomyślałem, że kiedyś w ogóle nie było telefonów i miałem tylko nadzieję, że mój Garmin nie będzie następnym słabym ogniwem, ponieważ nie miałem w tej chwili żadnej awaryjnej opcji nawigacyjnej.

Recepcjonista w hotelu był na tyle miły, że wysłał SMS do Madzi informując ją co się stało, a ja udałem się po podwójną porcję frytek do budki po przeciwnej stronie ulicy i wróciłem do pokoju, aby ponownie wziąć szybki gorący prysznic i zanurzyć się na tę niecałe trzy godziny miękkiego i wygodnego snu, które w tamtym mecie wydawały mi się być czymś najprzyjemniejszym na ziemi.

Ciąg dalszy nastąpi…

Zapis mojego przejazdu na STRAVA (dane z GARMIN etrex 30x)

https://www.strava.com/activities/2614767213

https://www.strava.com/activities/2614767285

https://www.strava.com/activities/2614767341

Jedna uwaga do wpisu “TCRNo7 / 2. A jednak wyłącznie Serbia (PL)

Dodaj komentarz