Powrót do raju czyli Transiberica 20/21

Minął prawie rok od mojego wyjątkowo udanego startu w wyścigu dookoła półwyspu iberyjskiego, Transiberica, który odbył się we wrześniu 2020 roku. 

Od tamtego czasu, przynajmniej raz w miesiącu zbierałem się do podsumowanie tego fantastycznego eventu i opisania swoich doświadczeń jakie zdobyłem, ścigając się z czasem i kilkoma innymi uczestnikami, którzy tak jak ja, postanowili uciec do Hiszpanii w samym środku Covid’ovych obostrzeń i utrudnień. Byliśmy przekonani wtedy, że 2021 będzie dużo lepszy i łatwiejszy pod tym względem. Dzisiaj okazuje się jednak, że nie jest to do końca prawdą i cień epidemii nadal wisi nad praktycznie wszystkimi eventami. 

Ale nie o tym miałem pisać, bo wiadomym jest, że trwająca epidemia przynosi wiele utrudnień, dlatego w tym temacie chciałem tylko wyrazić moje słowa uznania, szacunku i wręcz podziwu, dla wszystkich, którzy pomimo tych trudnych dwóch ostatnich lat, nie poddają się i starają się tworzyć i budować. Czuję się szczęściarzem, że mam możliwość pojechać do Hiszpanii i ponownie stanąć na starcie tej niesamowitej przygody. 

Ale od początku.

W 2020 roku, kiedy wszystkie długie  eventy ulegały covid’owej destrucyjnej sile, pojawiła się kolejna edycja Transiberica, która znalazła coś w rodzaju okienka pogodowego, które pozwoliło zebrać garstkę zawodników na starcie. Ja który jak większość z nas utknąłem w świecie wyścigów z planem poszarpanym na strzępy, miałem na tyle szczęścia że w odpowiednim monecie to okienko zauważyłem, i praktycznie dwa tygodnie przed startem zapisałem się na tę przygodę. Wyścig ten od dawna przykuwał moją uwagę i tak naprawdę jest to jeden z niewielu europejskich, szosowych wyścigów z tak długim dystansem do pokonania. Nigdy jednak nie udawało mi się wkomponować go w mój rok prywatno-zawodowy. To, do czego zmusiła mnie (jak i zapewne innych) epidemia, to wykorzystanie umiejętności funkcjonowania na ostatnią chwilę, podejmowania decyzji ad-hoc, szybkiego adaptowania do sytuacji. Tak też wyglądał mój start w 2020 Transiberica. Na ostatnią chwilę. Na dodatek, totalnie nie byłem pewien czego mogę się po Hiszpanii spodziewać, ponieważ nigdy wcześniej tam nie byłem, ale do tego akurat przyzwyczajony już byłem ponieważ nie raz już jechałem jechałem totalne nieznane. 

Na starcie w Walencji spotkałem kilka znajomych twarzy (Bjorn Lenhard, Richard Gate) z którymi miałem już okazję ścigać się wcześniej. Poznałem też kilka nowych osób, z którymi do dziś pozostaje w kontakcie. To są zawsze pozytywne strony wyścigu, te spotkania właśnie. 

Samo przygotowanie do wyścigu wymagało jednak sporo samozaparcia. Czasu miałem bardzo niewiele a mój przylot do Hiszpanii wisiał na włosku do samego końca. Zmiany lotów, odwołane rezerwacje, przesiadki organizowane na ostatnią chwilę, transfery środkami transportu. Wariactwo. Gdy patrzę na to dzisiaj to szczerze zastanawiam się nad tym, jak ja to wszystko wtedy ogarnąłem, bo naprawdę nie było to łatwe 

Trasę układałem na godziny przed startem w hotelowym pokoju na zepsutym laptopie, sprzęt skompletowałem na godziny przed odlotem, nie śpiąc po nocach aby zdążyć wszystko zapakować i zarezerwować, praca która musiałem zrobić w międzyczasie chodziła za mną do ostatnich minut przed startem. Istne szaleństwo. 

Gdy jednak spoglądam na to wszystko z perspektywy czasu, nie wątpię że było warto. Bo gdy już usiadłem na siodełku i ruszyliśmy w noc (tak, Transiberica startuje o 21:00), cały świat pełen stresu i problemów przestał istnieć i pozostało tylko to co najważniejsze w tych zwariowanych eventach. Rower, trasa, kolejne dnie i kolejne noce, zapierające dech w piersiach widoki i nieograniczona wolność, beztroska i jeden prosty cel, aby każdego kolejnego dnia jechać dalej. Nie wiem czy da się to opisać.

Pamiętam, kiedy każdy kolejny podjazd w trzecim czy czwartym dniu wyścigu (to takie zazwyczaj moje kryzysowe momenty) stawał się dwa razy dłuższy i dwa razy bardziej stromy, powtarzałem sobie, że jestem tutaj z własnej nieprzymuszonej woli i każdego dnia w pracy oddałbym prawie wszystko aby znaleźć się właśnie w tej sytuacji i w tym właśnie miejscu. Jak szybko perspektywa potrafi się zmienić gdy uświadomimy sobie, że to co robimy, jest tak naprawdę tym co dokładnie robić chcemy, tym co wybraliśmy sami, tym czego oczekujemy. Jesteśmy zdani tylko na siebie i swoje umiejętności, zarówno te fizyczne jak i psychiczne. 

Tegoroczne przygotowania do wyścigu postawiły mnie w wyjątkowo bardziej komfortowej sytuacji. Miałem kilka dni na przygotowanie sprzętu, głównie dzięki mojej Magdalenia, która dała mi ogromną ilość przestrzeni do działania gdzie dla rodziców dwójki dzieci to naprawdę trudne doświadczenie, które nie odbywa się ot tak. Sporo ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy ale godzenie tego sportu jakim jest ultra-bikepackingowe ściganie, z aktywnym życiem rodzinnym jest trudnym przedsięwzięciem i niestety nie zawsze może się udać. W moim przypadku bardzo wyraźnie widać, iż udaje się to głównie dzięki moim ukochanym dziewczynom (bo są one trzy w moim życiu, Madzia i dwie małe wariatki Weronika i Sabinka) które są dla mnie największym wsparciem w każdych przygotowaniach. Nawet jeśli trasa wyścigu nie gotowa, bo zabieramy się na spacer z malutką Sabinką, to zawsze jestem pewien, że czas z nią spędzony zaowocuje na wyścigu czymś innym, w nieco późniejszym czasie. 

Trasa zeszłorocznej edycji wyścigu prowadziła nas faktycznie w koło półwyspu iberyjskiego, z Walencji do Bilbao, zmuszając nas do pokonania 2800 kilometrów z około 40000 metrów przewyższenia. Te liczby mówią same za siebie, że jest to wyścig górski. Co więcej, organizatorzy zadbali o to abyśmy po drodze odwiedzili naprawdę epickie miejsca, niezapomniane widoki i niesamowite miejscówki, które możesz zobaczyć tylko w Hiszpanii. Pico de Veleta, Picos de Europa czy Antequera to tylko niektóre z nich. Są to cuda natury w najbardziej przebojowym i zapierającym dech w piersiach wydaniu. 

Osobiście byłem pod ogromnym wrażeniem tego, co przez tą trasę pozwolono mi odkryć w Hiszpanii. Te niekończące się serpentyny płynące przez pasma górskie zachodzące na siebie bez opamiętania, to wspomnienia które nawet po roku pozostają jak bardzo wyraźne obrazy w mojej głowie. Dokładając do tego element wyścigu, który przez spora część trasy bardzo mocno napędzał mnie do pokonywania kolejnych kilometrów, zwłaszcza gdy jeszcze goniłem Bjorn’a, event ten wydawał mi się po prostu idealnym wydarzeniem, szczególnie w roku w którym wszystko szło nie tak jak powinno.

Tegoroczna edycja 2021, zapowiadała się dla mnie już od dawna. Praktycznie już na początku tego roku planowałem powrót do Hiszpanii. Z tego też powodu, wybór ten jest o wiele bardziej świadomy a oczekiwania o wiele mocniej skonkretyzowane. Liczę na wielką powtórkę do tej niesamowitej rozrywki, jaką otrzymałem od losu w zeszłym roku. Jadę do Hiszpanii o wiele bardziej spokojniejszy niż rok temu, oczekując, że spotka mnie tam tylko to co najlepsze. Pewnie dlatego, że nic złego nie pamiętam z zeszłego roku. Wspominam cudowną przygodę, emocjonującą rywalizację, fantastyczne wyzwanie i niezapomnianą i niezrównaną przyrodę i chyba właśnie dlatego wracam do Hiszpani na kolejną edycję Transiberica. To jak powrót w znajome miejsce, w którym czujesz się po prostu bardzo dobrze.

Tegoroczna trasa wydaje się być nieco dłuższą, a choć ilość przewyższeń nie jest tak wielka jak rok temu, to jestem przekonany, że miejsca które odwiedzę, będą z pewnością kolejnymi perełkami tego fantastycznego kraju.

A więc w trasę. Trzymajcie mocno kciuki za mnie oraz za całą resztę zawodników, z którymi przemierzymy ten spektakularny kraj w szerz i wzdłuż.

Zanim jednak wystartujemy, chciałem Wam wszystkim podziękować, za to że od czasu do czasu piszecie do mnie dobre słowo, dzielicie się emocjami, wiedzą czy doświadczeniem. Jest to mentalne wsparcie które napędza do dalszych wojaży. Życzę Wam dobrego show!!!

Kropki znajdziecie tutaj: https://www.followmychallenge.com/live/transiberica21/?fullscreen

Komentarz na żywo zapewnia Dotwatcher.cc: https://dotwatcher.cc/race/transiberica-2021

Więcej o wyścigu: https://www.transiberica.cc/

Zdjęcia: Carlos Mazón

Podziękowania, należą się również pewnym osobom i instytucjom (choć tak naprawdę zawsze są to ludzie) które pomogły mi sprzętowo w ogarnięciu mnie i mojego roweru.

Szczególne dzięki dla załogi z Assos Polska, która zadbała o najwyższej klasy komplet kolarski w jakim pojadę tegoroczną Transiberica. Po raz pierwszy od kilku lat, ciuchy których przyszło mi używać są lekkie, wytrzymałe i przede wszystkim kompletne. Ciekaw jestem jak poradzą sobie z upałami Nawarry i wilgocią Asturias. 

Podziękowanie oczywiście jak zawsze lecą również do hultajów z Hultaj Bikes, za to, że zawsze można na nich liczyć i zawsze znajdą czas na ogarnięcie Hultaja przed startem! Czy to wybrakowana szprycha, połamane łożyska, zajechany napęd czy zerwane linki. Hultaje zawsze postawią Hultaja z powrotem na koła w wyścigowej formie!!! 

Dla ekipy z magazynu Szosa, za to, że od dawna już dają mi możliwość poznawania nowości sprzętowych z tzw. pierwszej ręki. Czy są to najnowsze modele ZIPP’a, piankowe wkładki do opon Vittoria, nowe modele NS Bikes, gravelove buty od Giro lub kolejne wersje kasków przeróżnych firm, zabawa z tym sprzętem i możliwość testowania go na własnej skórze, to zawsze świetne doświadczenia, frajda i przyjemność. Przy okazji jest to też ogromnym ułatwieniem, a przede wszystkim daje satysfakcję i pewność że sprzęt został sprawdzony w naprawdę prawdziwych rowerowych warunkach. 

Jest jeszcze sporo innych osób i instytucji na które zawsze mogę liczyć i którym należą się podziękowania.

Wśród nich są m.in.: 

Filip z niedawno poznanej ekipy z Bike RS z Krakowa, którzy bardzo pomogli w sprzętowym ogarnięciu tego, co w dzisiejszych czasach jest teoretycznie nie do ogarnięcia. Części rowerowe są w dzisiejszych czasach na wagę złota, dlatego wsparcie Bike RS cenię sobie bardzo mocno i z pewnością w przyszłości nawiążemy jeszcze bliższą współpracę! 

Mikołaj z Dreamworkers, który mojego Hultaja maluje już chyba trzeci raz. Zawsze z zacięciem, zawsze z polotem i zawsze wynik jest ciekawą niespodzianką. 

BLOHOL’owi za totalną customizację moich bikepackingowych toreb, które powstają jedna po drugiej w poszukiwaniu tej idealnej!

Natalii z BP Instytut, za ogarnięcie mojej core’owej siły i wytrzymałości, nad którą pracowaliśmy razem przez kilka ostatnich miesięcy.

Ekipie z Immotion (Mateuszowi i Pawłowi), która zawsze poratuje mnie w potrzebie z tzw. sprzętową drobnicą w stylu koszyki na bidony, drobne narzędzia, dętki czy łatki a o rowerowych kartonach już nie wspomnę, które chyba od kilku lat zawsze dostaje właśnie od nich gdy tylko o to poproszę. 

Zespołowi z Mactronic, który mojego Noise’a XTR03 dwa razy postawił już na nogi ze sprzętowych zaświatów i pomimo ogromnego przebiegu tego światła, nadal działa ono na tej samej elektronicznej duszy. 

Dzięki też dla naszego lokalnego Pana Od Rowerów, do którego często zaglądam i mam tam mega “fory” jeśli chodzi o szybkość i jakość obsługi. Nie raz ratowali gdy coś nagle potrzeba. Wielka piątka dla Was!!! 

Widzimy się na mapie!!!

Piko

Dodaj komentarz