3. Pomiędzy wysokimi górami / Transiberica_21 / pl

​Oto trzecia część moich wspominek z Transiberica 2021. > Tutaj < znajdziesz część pierwszą, a > tutaj < część drugą. Miłego czytania!

—————————–

W trzecią noc wyścigu oczy nie otworzyły się już same, ale budzik w moim Garminie wystarczył aby podnieść mnie z twardej kafelkowej podłogi toalety, niedużej, nieczynnej jeszcze stacji paliw. Zerwałem się na nogi, spakowałem moją „sypialnie”, ubrałem na siebie praktycznie wszystko co miałem i ruszyłem myśląc o otwartej stacji paliw za około 10 kilometrów.

Niestety stacja była bardzo licha. Jedzenie to wyłącznie słodycze, których powoli zaczynałem mieć już dosyć, ale za to była tez tam porządna kawiarnia. Wypiłem trzy butelki 330ml kakao i latte na podwójnym expresso. Ze sklepu wybrałem możliwie najmniej słodkie słodycze i ruszyłem dalej w stronę Albarracín, czwartego punktu kontrolnego wyścigu.

Po kilku podjazdach czekał mnie spory i dość plaski odcinek aż do stóp Sierra de Albarracín. Chciałem jak najszybciej dojechać do celu, zanim upały rozpętają się na dobre, słońce jednak dość szybko rozpoczęło swoją krucjatę i upał rozpoczął się zanim jeszcze dojechałem do płaskiego odcinka. Po kilku godzinach jazdy i łącznie 60 godzinach w trasie, organizm dawał znać że dwa razy dwie godziny snu to chyba jednak trochę za mało. Na długich, prostych i delikatnych podjazdach po prostu zasypiałem na rowerze. Postanowiłem nie czekać dłużej i nie marnować czasu na powolne turlanie się do przodu. Szybka 15 minutowa drzemka na trawie pry drodze sprawdziła się idealnie. Wstałem jak po całej nocy spania i o wiele bardziej zadowalającym tempem ruszyłem dalej w drogę.

Przejeżdżając przez jedną z miejscowości, której nazwy już dzisiaj nie pamiętam, złapałem gumę, z która nie poradziło sobie mleko w oponach. Rozcięcie było spore. Zatrzymałem się. szybko dopompowałem oponę. wyglądało na to że ok, ruszyłem dalej. Po około 10 kilometrach znów czuje niskie ciśnienie pode mną. Akurat jest stacja i kompresor. Zatrzymuje się ponownie i dobijam jeszcze większe ciśnienie. Mleko tryska po czym nagle przestaje. Dobijam jeszcze raz, aby upewnić się ze 5 barów będzie ok. Jest super. Czekając chwilkę, opowiadam o całym przedsięwzięciu człowiekowi który też czeka na kompresor w kolejce. Jest bardzo zainteresowany i o wszystko dopytuje. Jestem przekonany, że resztę dnia spędzi na kropkami z Follow My Challenge.

Ruszam dalej z lekką ulgą bo jednak wole jeździć tubeless. Niestety kolejne 5 kilometrów i historia powtarza się ponownie. Nie marnując już więcej czasu, znajduję odrobinę cienia, szybko i sprawnie wkładam dętkę. Opona jest nieźle zajechana. Nie zniosła zbyt dobrze wczorajszych gravelowych przygód. Mimo wszystko jadę, a dalsza trasa to dość żmudna przeprawa po prostej drodze prawie bez zakrętów, w bardzo wysokiej temperaturze. Trochę z radością odbijam w końcu w prawo na Sierra de Albarracín i zaczynam ten piękny i mimo wszystko dość łagodny podjazd. Nie jadę szybko. Czuje ze jestem zmęczony, czuje że to jest trzeci dzień, dzień kiedy przychodzi kryzys. To jeszcze nie teraz wprawdzie ale wiem ze będzie to już całkiem niedługo.

Mimo wszystko wstaje w korbach na ostatni kilometr podjazdu na Plaza Mayor, i wąskimi alejkami pomiędzy pięknymi zabytkowymi budynkami stawiam się na czwartym punkcie kontrolnym. Szybkie zdjęcie i oczywiście bar który jest akurat tam gdzie CP. Prawdziwe jedzenie chodzi już za mną od samego rana. Udaje mi się zamówić coś a’la kluski z sera z mięsem. Siadam na dosłownie 5 minut na murku, zamieniam kilka słów z Javi który poluje na zawodników na miejscu i ruszam dalej, świadomy że słońce będzie za moment u szczytu swoich możliwości.

Kolejny punkt kontrolny rozpoczyna się za około 250 kilometrów. Jest to Sierra de Guadarrama i dość wymagający parcour z ponad 3000 metrów przewyższenia. Wybieram bezpieczną opcję i postanawiam znaleźć po drodze nocleg w hotelu, aby możliwie najlepiej zregenerować się przed kolejnymi wysokimi górami. Zanim jednak do tego dojdzie, muszę wykonać jeszcze sporo pracy. Za Albarracin nie jest płasko. Po raz kolejny wspinam się na wysokość 1300 metrów nad poziomem morza. Droga jednak cały czas oscyluje na podobnej wysokości więc podjazdy nie są strome, tylko długi i delikatne. Jazda po takim płaskowyżu była by bardzo przyjemna, największą trudność sprawia jednak brak jakichkolwiek drzew. Słońce jest nieubłagalne i pali skórę a przede wszystkim mój umysł. Woda bardzo szybko znika z bidonów. Wzbogacam ją zawsze tabletkami z elektrolitami. Bez tego chyba nie dało by się jechać. Samo nawadnianie jednak również jest niewystarczające. Bidony nagrzewają się szybko, a organizm wewnątrz po prostu się pali. Potrzeba ochłodzenia jest ogromna. Po zaledwie dwudziestu kilometrach jestem już całkowicie zagotowany. Mam złudne wrażenie że przejechałem już co najmniej stówkę. Przejeżdżając obok niedużej wioski, rzucam do przypadkowego przechodnia: „Aqua??” Wskazuje mi ręką na centrum wioski. Bez zastanowienia zbaczam ze śladu i jadę w kierunku wskazanym przez człowieka. Wjeżdżam na malutki rynek i uradowany widzę tryskającą wodą fontannę na rynku. Obok jest mała kawiarenka a na zewnątrz siedzi sędziwy Hiszpan i wystawia do mnie rękę z kieliszkiem czerwonego wina krzycząc wniebogłosy „Vuelta Espania!!!” Poczułem się przez chwilę jak bym odnalazł raj na ziemi. Do fontanny wlazłem prawie cały. To było dokładnie to czego potrzebowałem. Na lampkę wina wprawdzie nie dałem się namówić ale i tak prawie jak wieloletni przyjaciele rozstajemy się krzycząc do siebie pozdrowienia na dowiedzenia. W takich momentach właśnie uwielbiam Hiszpanię. Ta swoboda bycia jakiej doświadczam w tym kraju na każdym kroku, jest po prostu niesamowita.

Cały mokry ruszam dalej. Wreszcie pojawiają się delikatne zjazdy. Mokre ciuchy oddają delikatny chłód, moje ciało zaczyna nabierać sił. Wreszcie czyje delikatne podmuchy wiatru. Wszystko wręcz odwraca się na moją korzyść. Pod wieczór rozpoczynam poszukiwania noclegu. Nowo zakupiony przed wyścigiem QuadLock przydaje się do tego idealnie. Mogę szukać noclegu jednocześnie jadąc i nie marnując czasu. Chciałem przespać się możliwie jak najbliżej do kolejnego punktu kontrolnego, ale też możliwie jak najszybciej, aby więcej pokonać w nocy lub rano zamiast w trakcie popołudniowego słońca. Niestety, wszystko w najbliższej okolicy okazuje się zajęte.

Około godziny 20:30 w miejscowości Molina de Aragon mijam jeden z Hoteli do którego dzwoniłem wcześniej dowiadując się że wszystko zajęte. Mimo wszystko postanawiam wejść do środka i zapytać bezpośrednio. Właścicielka mówi po angielsku i gdy pytam o nocleg ona patrzy na mnie z politowaniem i mówi: „Jest Pan bardzo zmęczony prawda?”. „Tak, jestem bardzo zmęczony” odpowiadam, na co otrzymuję wielką sofę w holu recepcji i toaletę obok. Umawiamy się na trzy godziny snu, co oznacza że około północy będę z powrotem gotowy do drogi. Jak dla mnie świetny „deal”! W czasie gdy właścicielka szykuje mi sofę, ja wybiegam tylko do okolicznej pizzerii, zamawiam dwie duże, robię zakupy na dalszą drogę na stacji tuż obok, odbieram pizzę i stawiam się z powrotem w hotelu gdzie czeka już na mnie prześcielona sofa, zasłonięte rolety, przyciemniony recepcyjny pokój. Właścicielka wychodzi, jak mówi i tak miała już iść do domu. Parador de Santa Rita, koniecznie polecam to miejsce!!! Nastawiam budzik na północ, dojadam pizzę zostawiając dwa kawałki na śniadanie, pakuje rower aby był gotowy do drogi, myję zęby i generalnie podmywam się delikatnie w toalecie i padam nagi na sofę okrywając się moim jedwabnym poszyciem. Chłód, cisza i atmosfera ciemnego recepcyjnego pokoju są kojące i niesamowicie przyjemne a sen przychodzi tak szybko, gdy tylko zamykam oczy. To był krótki ale bardzo ciężki dzień.

Jedna uwaga do wpisu “3. Pomiędzy wysokimi górami / Transiberica_21 / pl

Dodaj komentarz