6. ‚Udar’ oraz senny potwór / Transiberica_21 / pl

To już szósta część moich wspomnień z Transiberica 2021. Poprzednie części znajdziecie na głównej stronie bloga: pikopulawski.wordpress.com

Otworzyłem oczy, ubrałem się i ruszyłem w drogę. Uczucie było świetne. Po około trzech godzinach snu czułem się wypoczęty i gotowy do dalszej jazdy. Portugalia już na mnie czekała i nie było tak daleko. Przejechałem nad piękną Rio Duero i dotarłem do głównej N122, która zabrała mnie prosto do Portugalii. Tuż przed granicą zjechałem z głównej drogi na małe portugalskie drogi. Było około trzeciej nad ranem i zgodnie z moim planem na drogach nie było jeszcze żadnego ruchu.

Niewiele można napisać o portugalskim odcinku wyścigu. Do zamku Braganza dotarłem na długo przed wschodem słońca. Miasto było puste, zamek duży, ale nie zrobił na mnie wrażenia. Dojechałem do głównej bramy jakąś paskudną brukowaną drogą, zrobiłem zdjęcie i odjechałem, chcąc opuścić miasto, zanim cały ruch się obudzi.

Braganza Castle

Najlepszą częścią Portugalii była droga, która mnie z niej wyprowadziła. Wschód słońca na granicy i piękne małe drogi przywitały mnie ponownie. Dzień się skończył i marzyłam o kawie i dobrym śniadaniu. Zatrzymałem się w Puebla de Sanabria, uzupełniłem zapasy i ruszyłem dalej na północ w kolejnego CP, Carretera del Morredero. Ponad 1950 m. n.p.m. Byłem w tej okolicy rok temu i będąc stosunkowo blisko Villablino lub San Emiliano, było to super kuszące, aby zjechać z zaplanowanej trasy i jeszcze raz odwiedzić serce Asturii. Ale nie! Wyścig wciąż trwał i nawet jeśli nie byłem pewien, czy uda mi się dogonić Urlicha, nie zamierzałem przestać o to walczyć.

Jadąc w kierunku Truchas, sprawdziłem stronę FMC i zauważyłem, że moja trasa do następnego PK omija góry ale dodaje około 30 kilometrów objazdu. To był mentalny zabójca, a dla mnie było już za późno na zmianę trasy. Wiedziałem, że ten głupi błąd w trasie będzie mnie kosztował trochę czasu, ale jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że będzie mnie to aż tyle kosztowało. Nie mogłem przestać myśleć o tym, jak to się stało że nie widziałem tej drogi na skruty podczas planowania trasy, ale starałem się też znaleźć dobre strony tej sytuacji. Jedyne, jakie znalazłem, to to, że zamiast wspinać się na krótką i stromą górę, będę miał długą i delikatną wspinaczkę. Czasem może być szybciej, ale w tym przypadku trochę wiedziałem, że okłamuję samego siebie.

11:30 rano byłem na dole podjazdu skąd miałem około 30 kilometrów do Truchas, gdzie właściwy park zaczynał się z kolejnymi 24 kilometrami w górę do Puerto De Los Portillinos, prawie 2000m npm. Słońce wzeszło już wysoko, a powolna, długa wspinaczka, bez drzewa, które dałoby mi cień, okazała się o wiele gorsza niż krótka i stroma droga, którą mogłam mieć. Najlepsze momenty wyścigu zamieniły się w jedne z najtrudniejszych fizycznie, ale przedewszystkim psychicznie. Poczułem, że to moment, w którym zdecydowanie przegrałem wyścig i było mi bardzo smutno. Trudno było znaleźć dodatkową motywację po takim błędzie. Przypadkowo wjechałem w ogromny wybój i złapałem gumę. Naprawianie jej na 35-stopniowym upale było jeszcze bardziej męczące niż jazda. Byłem w naprawdę złym stanie psychicznym.

Moja głowa poprostu gotowała się gdy dojechałem do Truchas.

Tuż przed Truchas znalazłem mały bar. Zatrzymałem się, odświeżyłem, zjadłem dwie zupy, wciągnoąłem dużo lodów i zimnych napojów, kupiłem rogaliki i po spędzeniu tam generalnie zbyt wiele czasu, w końcu kontynuowałem jazdę już po odcinkuspecjalnym. To była ciężka, niekończąca się wspinaczka w otwartej przestrzeni. Brakowało mi motywacji, ale o dziwo poszło mi całkiem nieźle. Carlos i Pablo (zespół wyścigowy) dogonili mnie w połowie wspinaczki. Na górze porozmawialiśmy przez chwilę o moich wyborach tras.

Tłumaczę swoje wybory trasy. (Photos: Carlos Mazon)

Byli super mili, a Carlos jak zwykle spokojny zapewniał, że trasa, którą wybrałem, nie była zła. Przekonywał, że druga opcja również była kiepska a droga słabo utwardzona. Uwielbiam to. Pojęcie, jak to jest. Można wyraźnie powiedzieć, że Carlos to doświadczony zawodnik który bardzo dobrze wie, co dzieje się w naszych umysłach w takich chwilach.

At the top of amazing El Morredero (photos: Carlos Mazon)

Widoki ze szczytu były jedyne w swoim rodzaju. Jakbym był na dachu całej ziemi. Na chwilę zapomniałem o upale, ale kiedy zjechałem spowrotem na dół, szybko go poczułem. Moja skóra płonęła, głowa mi się gotowała i nagle poczułem się bardzo słaby, dostałem zawrotów głowy i wszystko było trochę ciemniejsze niż zwykle. Zatrzymałem się w tym samym barze koło Truchas i usiadłem na krześle. W tym samym czasie krew zaczęła spływać z mojego nosa. To chyba za dużo dla mojej gorącej głowy. Cały dzień w pełnym słońcu zebrał swoje żniwo, największe od początku wyścigu. Nie jestem specjalistą, żeby powiedzieć, że to był udar cieplny, ale na pewno było to porządne przegrzanie. Nie byłem w stanie podjąć żadnej konstruktywnej decyzji i po prostu siedziałem tam przez chwilę z podniesioną głową. W końcu poszłam powoli do łazienki i starałam się ochłodzić jak tylko mogłam zimną wodą. To zdecydowanie pomogło i po chwili poczułem się trochę lepiej. Wszystko się rozjaśniło, moja głowa nie była już tak gorąca, a nos przestał krwawić. Byłem gotowy i całkiem szczęśliwy, że mogę kontynuować i to był moment, w którym wróciła do mnie cała moja motywacja.

W drodze w ostanią noc wyścigu.

Wyglądało na to, że to będzie moja ostatnia noc wyścigu, więc planowałem przejechać ją już bez snu, jak zwykle. Po wolnym dniu wieczór był super szybki. Przy świetnym tylnym wietrze przez kolejne 100 km jechałem średnio 30-35 km/h. Znowu było płaskprzez chwilę. Idealne warunki. Picos De Europa (a raczej niewielkie części tych gór) były następne na liście, ale te kilka podjazdów wokół zalewu Riaño nie były głównym wyzwaniem tego wieczoru. Był nim długi zjazd z Puerto De Ponton wprost do podnóża Lagos De Covadonga. Prawdopodobnie jeden z najtrudniejszych psychicznie zjazdów, jakie do tej pory zrobiłem (nie licząc mojej jazdy na ostrym kole w dół Falls Creek). Było to niesamowite przeżycie. Kiedy zacząłem zjeżdzać i znalazłem się po północnej stronie góry, wilgotność zrobiła się bardzo wysoka. Mogłem jasno powiedzieć, że ta przełęcz była granicą z Asturią. Na początku jechałem szybko, ale gdy metr od mojego przedniego koła przebiegł ogromny lis, zwolniłem i tak zostałem przez kolejne 30 kilometrów. To był długi, zimny i niekończący się zjazd. Moje ręce, ramiona i szyja były bardzo zajęte ale bez potrzeby pedałowania był to idealny warunek dla „sennego potwora”. Kiedy dotarł, nie chciał mnie już wypuścić. Zasypiałem na rowerze i traciłem skupienie na jeździe. Spojrzałem na księżyc i nie mogłem go ogarnąć wzrokiem. Podskakiwał w górę iw dół, w lewo i w prawo i nie chciał pozostać w jednym miejscu. To samo stało się z moim jasnym ekranem Garmina.

Wschód księżyca w okolicach Puerto De Ponton.

Nie mogłem tak kontynuować i postanowiłem zatrzymać się na 10 minut drzemki. Usiadłem na poboczu drogi w środku lasu, oparłem się z rowerem na skałach i zamknąłem oczy. Zasnąłem w sekundę. Zaledwie kilka minut później słyszę, jak ktoś na mnie krzyczy. Otworzyłem oczy i zobaczyłem samochód zaparkowany przede mną i panią, która martwiła się o moje życie. Zapewniłem ją, że jestem tu tylko na drzemkę. Odpowiedź brzmiała: „ok, ale wiesz, spać tutaj nie jest bezpiecznie”. Spojrzałem na księżyc i znów był w jednym miejscu. Wstałem i zjechałem dalej.

Kiedy dotarłem na sam dół, do ostatniego podjazdu na PK było jeszcze kilka kilometrów. Rządziła jeszcze noc, a ja byłem całkowicie wyczerpany po tym długim, powolnym i zimnym zjeździe. Prawdopodobnie mógłbym wspinać się na Lagos de Covadonga w tym stanie, ale rozsądniejszą opcją była kolejna drzemka na dole, ale tym razem chciałem zrobić to dobrze i wygodniej. Kilka metrów od drogi znalazłem kawałek super miękkiej trawy. Wtoczyłem się w bivi, zakryłem folią awaryjną, wziąłem SZakwa pod głowę i nastawiłem budzik na 30 minut. Było około 6:00 i chciałem wspiąć się na górę o wschodzie słońca.

Dodaj komentarz