To już siódma i ostatnia część moich wspomnień z Transiberica 2021. Poprzednie części znajdziecie na głównej stronie bloga: pikopulawski.wordpress.com
—
Obudziłem się i pierwszą myślą było: „o nie, zaspałem”.
Zwinąłem bivi z powrotem do Szakwy, spakowałem się i dosłownie wskoczyłem na rower. Było już zupełnie jasno. Zamiast 30 minut spałem ponad 2 godziny. Wjeżdżając na ostatni odcinek specjalny, odpaliłem FMC na smartfonie, aby sprawdzić, co się dzieje z innymi. Na szczęście nadal byli jeszcze daleko. Zresztą i tak nie miałem już szans na złapanie Urlicha pomyślałem, a pogoń wciąż była daleko za mną. Więc kiedy zaczęły się strome partie podjazdu, byłem z siebie całkiem zadowolony, ponieważ trochę odpocząłem po tych dwóch mocnych godzinach snu w nogach.
Cała wspinaczka, Lagos de Covadonga, była czymś niesamowitym. Im wyżej byłem, tym widoki stawały się coraz bardziej epickie. Jedynym problemem był ruch uliczny i te ogromne autokary wypełnione turystami. Na górze znajdowała się restauracja. Postanowiłem uczcić swoją wspinaczkę kawą i dobrym dużym śniadaniem na ten ostatni dzień wyścigu. Spędziłem tam pewnie za dużo czasu, ale to miał być mój ostatni prawdziwy przystanek przed metą, która oddalona była o jakieś 250 kilometrów. Po prostu chciałem się tam cieszyć chwilą.

Opuszczenie Picos de Europa nie było tak proste jak zakładałem. Liczyłem na długi zjazd do wybrzeża, ale zamiast tego po drodze było jeszcze kilka górek. Najgorsze było jednak to, że potrzeba odpowiedniego snu towarzyszyła mi cały czas. Miałem nawet jeszcze jedną 10 minutową drzemkę, która pomogła mi nie zasnąć na rowerze tuż przed południem. To głównie z tego powodu ta część dnia mijała dość wolno. Nie mogłem znaleźć swojego rytmu. Jechałem niekonsekwentnie, cały czas zatrzymując się na małe drobiazgi, takie jak zmiana ubrania, toaleta, jeszcze raz ubrania itp. Nie wiedziałem, co się stało. To było tak, jakbym stracił całą motywację do kontynuowania wyścigu. Ale to było coś innego. Wydaje mi się, że po prostu nie chciałem, żeby ten wyścig się skończył. Czułem, że mam w sobie o wiele więcej aby kontynuować, ale linia mety była już dosłownie za rogiem i nie było nic innego do zrobienia, niż ukończenie wyścigu dzisiaj.
Myślę, że był taki moment podczas tego ostatniego dnia, kiedy zdałem sobie z tego sprawę i zgodziłem się na to. Zgodziłem się, że to się skończy. Było już po południu, a ja już płynąłem drogami wzdłuż wybrzeża w kierunku wschodnim, w kierunku Kraju Basków. Od tego momentu, tej mentalnej chwili, wszystko poszło już super gładko.
Podczas mojego ostatniego super krótkiego postoju na stacji benzynowej, zatrzymał mnie Pablo (fotograf). Rozmawialiśmy przez chwilę i pożegnaliśmy się, ponieważ on nie wybierał się już na metę. To było krótkie, ale bardzo miłe spotkanie.

Wieczór przywitał mnie podjazdami, podjazdami na wybrzeżu, które jak zawsze to bywa na wybrzeżu, są o wiele trudniejsze niż wygląda to na wykresie. Spodziewałem się tego, ale niektóre z nich były na prawdę trudne. Ja błem już jednak w „trybie dotarcia do mety” i nie zatrzymywałem się nawet na sekundę. Zdobywałem te wszystkie wzniesienia jedno po drugim, nie super szybko, ale super konsekwentnie. Znam już bardzo dobrze ten tryb i wiem, że nigdy mnie nie zawiódł i zawsze mogłem liczyć na tę umiejętność. Te ostatnie godziny, były mimo wszystko wyjątkowe dziwne i nne niż miałem okazję doświadczać w przeszłości. Przez ostatnie kilka godzin miałem najdłuższe w życiu déjà vu. Trwało długo, byłem pewien, że jeździłem tymi drogami i wzgórzami, że wjezdzałem już tą trasą do Bilbao, ale jednocześnie byłem na tyle racjonalny, aby jednocześnie wiedzieć, że to poprostu niemożliwe. Nigdy nie zapomnę momentu, kiedy wjechałem na ostatnią górkę i jedyne co mi pozstało, to zjazd do Bilbao City. Czułem się tam całkowicie kompletny. Zadzwoniłam do mojej Madzi i podzieliłam się z nią tym szczęściem. Pamiętam, że mówiłem jej, że musimy przeprowadzić się do Hiszpanii, bo ten kraj jest po prostu niesamowity i nie ma drugiego z tak ogromnym potencjałem kolarskim.
Po tej rozmowie, byłem gotowy dokończyć wyścig. Mijała godzina 22.00 a ja wybrałem wjazd do miasta tą fantastyczną drogą rowerową, prowadzącą mnie prawie bezpośrednio do Szczeniaczka (Puppy). Cała przygoda tak własnie się skończyła. Było to trochę ponad 7 dni, 2914 kilometrów, około 3200 metrów w górę. Na mecie czekał na mnie Carlos z aparatem i swoim zardzewiałym rowerem, a także Urlich ze swoją dziewczyną i kilkoma piwami.

Wspaniale było z nimi tam być. Myślę, że rozmawialiśmy przez co najmniej godzinę, a może dłużej, śmiejąc się razem i wymieniając nasze historie. To była fantastyczna linia mety. Po północy znalazłem ustronne miejsce i zasnąłem w miejskim parku, po raz ostatni rozkładając moje bivi w Hiszpanii.

Kolejne trzy dni to tylko przyjemność. Powitanie innych, jedzenie dużej ilości lodów, trochę jazdy na rowerze, spędzanie czasu z innymi, poznanie niektórych z nich trochę lepiej, takich jak Justinas, Bruno, Simone czy Fanny. Wszyscy oni to niezwykłe osobowości.
Wyjazd z Hiszpanii nie był łatwy, ale miałam w domu moje dziewczyny, do których już za bardzo tęskniłam. Gdyby czekały na mnie w Bilbao, nie sądzę, abyśmy prędko wyjeżdżali z Hiszpanii.

I to jest to, i ta historia się kończy. Nawet dzisiaj, po około pięciu miesiącach od wyścigu, kiedy piszęto wspomnienie, czuję się, jakbym był tam dopiero wczoraj. To było zwycięstwo i porażka. Niektórzy spodziewali się, że wygram ten wyścig, ale ja po prostu nie byłem najszybszy. Jednocześnie czułem, że był to jeden z najsilniejszych wyścigów, jakie zrobiłem do tej pory, a także wyjątkowo ekstremalne ze względu na temperatury, z którymi nigdy wcześniej nie spotkałem się w mojej karierze. Wierz mi lub nie, ale wciąż przetwarzam ten wyścig w swojej głowie i muszę wyrazić ogromny szacunek dla Urlicha za jego niesamowitą moc i szybkość. I tak jak w przypadku prawie każdego długodystansowego wyścigu rowerowego, była to niesamowita przygoda, jedyna w swoim rodzaju i prawdopodobnie nigdy nie można jej będzie odtworzyć w ten sam sposób, to wspomnienia, które zostaną ze mną na zawsze, traktuje jako te jedne z najważniejszych w moim życiu.
A z perspektywy wyścigowej była to ogromna lekcja i inspiracja. Uważam, że po tej fantastycznej Trasiberice 2021 jestem znacznie silniejszym zawodnikiem.
Czy wrócę do Hiszpanii? Tak!!! Wrócę!
Ogromne podziękowania dla wszystkich, którzy pomogli mi tam być i ścigać się, zwłaszcza mojej rodzinie i moim sponsorom na ten wyścig: Assos Poland, Hultaj Bikes, Szosa, oraz Bike RS.
